niedziela, 21 sierpnia 2011

Na ugandyjskiej ziemi

 
Już od dwóch dni jestem w Ugandzie i powoli się tutaj aklimatyzuję. W Entebe wylądowałem w czwartek w nocy. Szybko załatwiłem formalności wizowe i razem z Tomkiem, jednym z wolontariuszy i Charles'em wyruszyliśmy do Namugongo. Po godzinie jazdy przez Kampalę dotarliśmy na miejsce, gdzie czekali na mnie księża, wolontariusze i pracownicy. Po krótkim przywitaniu, zjadłem swój pierwszy afrykański posiłek, dostałem swój pokój i poszedłem spać. Z planu wyspania się wyszły niestety nici. O poranku gęsi dały znać o sobie. Takie są plusy mieszkania obok farmy. Chyba nie będę potrzebował budzika, bo dzisiaj z kolei krowy dały koncert o świcie.
 
W piątek Justyna z Tomkiem zapoznali mnie z placówką. Dobrze, że miałem takie wprowadzenie, jest mi dużo prościej jest rozpocząć pracę. Z wolontariuszy jest jeszcze Agnieszka, z którą rozmawiałem wczoraj. Dostałem od nich sporo wskazówek, za które jestem im bardzo wdzięczny. Mój początek to dla nich końcówka pracy tutaj. Tomek już nas opuścił wczoraj w nocy, Agnieszka wylatuje w tym tygodniu zaś Justyna za dwa. Teraz trwa tutaj okres powitań i pożegnań. Poza wolontariuszami niedługo wylatuje też ksiądz Robert, który zastępował księdza Ryszarda w okresie wakacji. Ksiądz Ryszard to salezjański misjonarz, dyrektor Domu dla chłopców ulicy, czyli mój szef. Poza nim w tym roku na placówce będzie pracować dwóch salezjanów ksiądz Jean-Marie z Konga i brat Van Tan (mniej więcej tak się pisze jego wietnamskie imię). Obaj przybyli niedawno. O pracownikach napisze innym razem bo jeszcze wszystkich nie poznałem.
 
Po przylocie nie czułem jeszcze, że jestem Afryce, ale w piątek już do mnie dotarło. Powoli się aklimatyzuję. Teraz trwa tutaj pora deszczowa i temperatury są takie jak w Polsce. Szoku termicznego nie dostałem. Mimo pory deszczowej, deszczu do tej pory nie widziałem. Jeżeli chodzi o całą resztę, to wszystko jest dla mnie nowe. Powoli oswajam z tutejszą kulturą, roślinnością, zwierzętami. Choć tych ostatnich jeszcze wielu nie widziałem.
 
Zacząłem zapoznawać się z chłopakami. Teraz trwają wakacje, więc na placówce są wszyscy. Najmłodsi od razu byli ciekawi co to za nowy wujek przyjechał. Starsi na razie mnie jeszcze obserwują. Staram się zapamiętać ich imiona, ale na razie idzie mi tak sobie, więc się ze mnie śmieją. No ale na razie wszyscy jeszcze dla mnie wyglądają podobnie. Mimo tego, że pochodzą z różnych części Ugandy i różnych plemion. Mam już za sobą pierwsze rozmowy z nimi. Na razie wychodzi na to, że mój angielski nie jest zły. Muszę tylko co jakiś czas sprawdzić jakieś słowo i przyzwyczaić się do ich akcentu. Mówią na przykład Apra a nie April. Zresztą oni też angielskim nie błyszczą. Zwłaszcza młodsi, którzy dopiero zaczęli się go uczyć. Jak mnie nie rozumieją, to tłumaczą sobie nawzajem co mówię. Ja nie mam tak dobrze. Grałem już raz z nimi w piłkę. Są znacznie lepsi ode mnie.
 
Mam już za sobą dojenie krowy. Przyda mi się tutaj dzieciństwo na wsi. Wiem jak się które zwierzęta zachowują i jak do nich podejść. A pracy na farmie i w ogrodzie jest sporo. Byłem już też na pierwszej afrykańskiej ceremonii, ale o tym napiszę następnym razem.